Teksty własne

NOTA

Urodziłam się w Warszawie w czasach aksamitnych frędzli, pluszowych kanap i niemieckich guwernantek. Mój ojciec był handlowcem, odnoszącym nawet sukcesy, z niespodziewaną skłonnością do bohemy. Matka, pochodząca z drobnej burżuazji, dorastała w małym prowincjonalnym miasteczku we Francji. Studiowałam śpiew i swego czasu zostałam wokalistką ze szczególnym zamiłowaniem do dawnej muzyki włoskiej. Malarstwem zajęłam się dopiero w Londynie, po ślubie z malarzem Markiem Żuławskim, skuszona leżącą w zasięgu ręki paletą z pędzlami. Rok później, w 1948, miałam swoją pierwszą wystawę indywidualną w Mayor Gallery; drugą w 1952 roku w Beaux Arts Gallery, gdzie również pokazałam swoje rzeźby. Wystawiałam wraz z London Group, R. A. (Royal Academy) oraz uczestniczyłam w wielu wystawach zbiorowych w londyńskich i paryskich galeriach.

Uwielbiam malować, uwielbiam zapach oleju i terpentyny. Uwielbiam jaskrawe kolory – prawdopodobnie odziedziczyłam to po ojcu, który wszystko co wpadło mu w ręce malował na czerwono, zielono i złoto.

Tematy do moich obrazów znajduję na każdym kroku; tematy chodzą za mną i czasami muszę je zapisywać w obawie, żeby ich nie zapomnieć. Nigdy nie szkicuję wprost z natury, tylko patrzę przenikliwie i rysuję z pamięci po powrocie do pracowni.

Uwielbiam wszystko co da się namalować: stąd kocham ludzkie istoty. Nie Ludzkość - bo tego niepodobna przedstawić. Ale można namalować uliczne bazary w Whitechapel. I, na Jowisza, jakże piękne są krągłe pośladki przekupek! Pokaz akrobacji w cyrku jest dla mnie równie dramatyczny jak ukrzyżowanie, a mozaika ludzkich twarzy u Lyonsa równie zachwycająca jak bukiet kwiatów. Pejzaż Kilburn High Road daje mi większego kopniaka niż najbardziej malownicza włoska sceneria.

Nie szukam ani piękna ani brzydoty.

Nie mam akademickiego wykształcenia malarskiego. Mój mąż malarz nauczył mnie tylko dwóch rzeczy: „Utrzymuj pędzle w czystości i nie próbuj nikogo naśladować”. Posłuchałam jego rady.

Niektórzy uważają, że moje malarstwo jest „odrobinę satyryczne”. Nic bardziej nie wyprowadza mnie z równowagi. Nigdy nie próbuję ukazywać komicznej strony życia, ponieważ jej nie dostrzegam. Być może nie mam poczucia humoru? A jeśli komuś twarze na moich obrazach wydają się zabawne – to jego własna wina.

Nota, [w:] Halina Korn, Gallery One [folder wystawy], [London 1960]

 


Nie masz pojęcia co widziałam. Bal Ecole de Beaux Arts o piątej rano — na ulicy pomiętoszone i schędożone dziewczyny w balowych sukniach, czerwone aksamitne draperie (Wenecja XVI wiek), frakowe facety jak czarne kruki wśród ukostiumowanych paziów, giermków w trykotach, pierrotów i innych czortów. Bistra pootwierane [...]. Najważniejszy był obraz balowej ulicy — to był czysty Ensor w kolorze i nastroju: fantastyczność tematu, nieco zgrozy w nastroju zmiętoszonych balowiczów i przecudność barw: zimnego koloru poranka, białych i purpurowych kiecek i masy gołych ramion i cycków. Śmierć z kosą w kącie bistraka i ze dwa szkieleciki z kwiatami i taki Ensor że no! Ale mi przeszkodził namalować własny obraz, chociaż może mi się uda!

Fragment listu do Marka Żuławskiego z Paryża, 6.06.1950