Teksty własne

ROZMOWY Z BRANDLEM*

 

 


 

Mówić o mej sztuce, to jakby zwierzać się komuś innemu ze swej miłości... Rzecz delikatna. Można malować tak, jak widzę. Przedmioty są wtedy rozłożone w takim a takim stosunku do siebie, jak gdyby matematycznie. Ale można też malować tak, jak odczuwam. Przedmioty realne nie wpływają na mnie tak, ażeby przedstawić je zgodnie z rzeczywistością. Wpływają na mnie pośrednio. Maluję „odczuwając” je, zależnie od mej indywidualności, od moich predyspozycji. Jestem kliszą, ale nie materialną kliszą, która reaguje według określonych właściwości lub praw. Maluję jak człowiek, który nagle znalazł się w pełni światła, chłonący je całą piersią. Światło jest dla mnie ciągłą rewelacją, odkryciem - i tajemnicą.

Bardzo ogólnie biorąc, rozróżniam trzy rodzaje malarstwa. Najpierw średniowiecze i renesans. Malarstwo dekoracyjne, „na płasko”. Barwa klasyczna, czerwona, zielona, niebieska itd. jest rozkładana płaszczyznami. Przez jej zestawienie osiąga się pewne zróżnicowanie płaszczyzn. Potem mamy Rembrandta, który maluje jeszcze „na płasko”, a także „na czarno”. Gra białe-czarne, jasno-ciemno. W końcu impresjoniści. Światło, pełnia światła. Ale wielu z nich, nawet Monet, maluje „na płasko”. Picasso też maluje „na płasko”. Jest wyrozumowany, przeciw uczuciu. Brutalność.

Otóż, ja staram się malować nie „na płasko”, a jak gdyby „na okrągło”, jak gdyby w „czterech wymiarach”. Nie że to jest na takim a takim planie lub tak a tak w stosunku do siebie. Staram się też widzieć „pod własnym” kątem. Spojrzeć z miejsca, z jakiego oko normalnie nie patrzy na świat, na przykład jak gdyby oko moje znajdowało się tam, gdzie są palce nogi. Staram się także widzieć to, co jest za mną. Akwaforty z cyklu „Katedr” oraz niektóre akwarele są bez pionu, bez poziomu, wbrew „regułom”. Chodzi o wrażenie, oderwanie od rzeczywistości, szablonów, reguł. Zawrót głowy. Jednym słowem, maluję czy rytuję „nie-rzeczywiście”.

A teraz o barwie, kolorze. Chcę wydobyć kolor, jaki odczuwam. Wydobyć, stworzyć nowe kolory, nie krępując się środkami, które mam do dyspozycji. Widzisz, malarz średniowieczny miał barwy i je „prezentował” na portrecie lub w dekoracji. Miał za cel „zaprezentować” barwę , pochwalić jej piękno. U mnie odwrotnie - chęć tworzenia nowych kolorów. Tak jak u abstrakcjonistów, to samo poszukiwanie koloru, ale u mnie forma związana z naturą (s. 29).

 


 

Kobieta jest dla mnie bazą życia. Na moich rycinach i gwaszach, a także w cyklu akwarelowym z 1920 r. pt. Dziecko i kobieta, przedstawiłem różne warianty macierzyństwa. Raz była to polska chłopka, innym razem wielka dama. Czasem, jak na rycinie La voie lactée, symbol płodności, natura, matka żywicielka otoczona gronem niemowląt głodnych jej pokarmu. Są też Madonny. „Miłość” w odróżnieniu od „kochania się” prowadzi do poznania, piękna (s. 40).

 


 

Warszawa, syreny. Robiłem w latach dwudziestych po powrocie z Polski. Most Kierbedzia, wspomnienie z lat szkolnych. Te trzy syreny na przedzie, w samym środku, to Tamara Mesa, Fryderyka Frankowska i Lila Ciechanowska (s. 44).


[...] wczoraj oglądając moje gwasze w trzech czwartych zobaczyłem (skądinąd przewidzianą) katastrofę (zachować dla siebie) biel, której używałem zjadła wszystko to, co stanowiło nieuchwytną ich wartość talami poszukiwaną. Niesłychana to nauka dla innych i potwierdzenie myśli, że życie to tylko moment stawania się, spełniania się w czasie nieskończenie małym. Pociąg nadchodzi. - Wtorek. Gare du Nord. Jadę do konającej. Farby, z których biała wyszła na wierzch, nie jest katastrofą, przerobię - mam nadzieję, że wzbogaci jeszcze moje prace, ale trzeba przysiedzieć fałdy [...] Teraz po Hiszpanii chcę pracować. I bronić się przed rozproszeniem (s. 53).

 


 

*W. Leitgeber, Rozmowy z Brandlem, Warszawa 1979.